Wywiad z Księdzem Proboszczem Pawłem Bijakiem
Wywiad z księdzem kanonikiem
doktorem Pawłem Bijakiem
Proboszczem Parafii Posłania Uczniów Pańskich
w Warszawie (*)
Księże kanoniku. Najpierw proszę przyjąć gratulacje z otrzymania godności kanonickiej (sądzę, że Kapituły Archikatedralnej Warszawskiej, a może Wilanowskiej) oraz funkcji wicedziekana dekanatu wilanowskiego. To chyba piękny prezent na "srebrny jubileusz kapłaństwa".
Anno Domini 2019 dla mnie i moich kolegów księży wyświęconych ćwierć wieku temu jest rokiem jubileuszowym. Dwadzieścia pięć lat temu, 21 maja 1994 r., otrzymaliśmy święcenia kapłańskie.
Mimo, że studiowaliśmy wszyscy razem, przyjęliśmy je w trzech innych kościołach katedralnych. W wyniku reformy struktury Kościoła w Polsce, ogłoszonej 25 marca 1992 r., z bardzo rozległej Archidiecezji Warszawskiej wyłoniono trzy diecezje: Archidiecezję Warszawską, Diecezję Warszawsko-Praską i Diecezję Łowicką. Dlatego też część moich kolegów przyjęło święcenia z rąk Księdza Biskupa Kazimierza Romaniuka (ur. 1927) w Katedrze Św. Floriana na Warszawskiej Pradze, zaś część z rąk Księdza Biskupa Alojzego Orszulika (1928-2019) w Łowiczu. Moja grupa licząca 21 księży (w tym 3 Ojców z Zakonu Kamilianów) otrzymała święcenia prezbiteratu z rąk Księdza Kardynała Prymasa Józefa Glempa (1929-2013) w Katedrze Św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
Stanowiliśmy jeden z najliczniejszych roczników - w sumie było nas 51 neoprezbiterów, tak bowiem nazywa się nowo wyświęconych księży. Mimo że obecnie pracujemy w innych diecezjach, raz w roku spotykamy się w rocznicę naszych święceń. Łączy nas wiele, a najbardziej okres studiów seminaryjnych, które odbyliśmy w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie na Bielanach. Rektorem naszej Alma Mater był ks. prof. Stanisław Kur (ur. 1929) – biblista i tłumacz na język polski starotestamentalnej Księgi Rut, zaś funkcję wicerektora pełnił ks. prof. Ryszard Rumianek (1947-2010) – późniejszy Rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, który tragicznie zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r. Naszym prefektem był obecny biskup pomocniczy warszawski ks. dr Rafał Markowski (ur. 1958), zaś Ojcem Duchownym ks. dr Henryk Małecki (ur.1951) – aktualnie proboszcz Parafii Św. Tomasza Apostoła w Warszawie. Promotorem mojej pracy magisterskiej był obecny biskup pomocniczy warszawski ks. dr Piotr Jarecki (ur. 1955) – specjalizujący się w naukach społecznych. Trudno wymienić tu wszystkich wspaniałych wychowawców i profesorów. Gdy w tym jubileuszowym roku wspólnie odprawiliśmy Mszę Św. dziękczynną i spotkaliśmy się na obiedzie, wspominaliśmy piękny okres prymicyjny. Tuż po święceniach każdy z nas najpierw odprawił Msze Św. prymicyjną w swojej rodzinnej parafii, a następnie w kolejnych miejscach i wśród ludzi bliskich sercu. Ten okres szybko minął i już z końcem czerwca 1994 r. stawiliśmy się do naszych pierwszych parafii, aby podjąć obowiązki duszpasterskie. Tak upłynęło 25 lat. Różne drogi, zadania, radości i trudności. Książkę można by napisać. Jeden z naszych kolegów od razu wyjechał za granicę na Litwę i tam szybko został proboszczem. Niektórzy podjęli ścieżkę pracy naukowej i są wykładowcami na uczelniach wyższych. Jeden był sekretarzem księdza Prymasa Józefa Glempa, inny udał się na misję do Ameryki Południowej, jeszcze inny został kapelanem Wojska Polskiego, dwóch kapelanami szpitali. Z czasem niektórzy zostali proboszczami, inni w dalszym ciągu rzetelnie pracują jako wikariusze i prefekci w szkołach. W ciągu tych 25 lat pożegnaliśmy na wieczność trzech kolegów, w tym uzdolnionego muzyka ks. Roberta Kosowskiego (1968-2003), opiekuna bezdomnych na Dworcu Centralnym w Warszawie - Ojca Bogusława Palecznego OSCam (1959-2009) oraz oddanego chorym i cierpiącym kapelana szpitalnego z Otwocka - ks. Aleksandra Juszczuka (1968-2018). Sam fakt, że Bóg pozwolił nam wytrwać w służbie kapłańskiej jest już wielką łaską. Cieszymy się po ludzku z wyróżnień i z wdzięcznością przyjmujemy gratulacje, za które ja także bardzo serdecznie dziękuję Księdzu Kanonikowi. Niemniej skoro sami głosimy, że nagrody należy się spodziewać od Pana, godności i wyróżnienia traktujemy w kategoriach zobowiązań do gorliwszej służby kapłańskiej.
Księdza święcenia kapłańskie i prymicje we Wrzelowcu po długiej przerwie (ostatnio w 1960 r był wyświęcony Ks. Tadeusz Pakuła ze Stanisławowa), a więc po 34 latach były wielką radością również dla nas duszpasterzy i całej parafii. Jest ksiądz bliskim krewnym śp. ks. prałata Bogusława Bijaka - długoletniego proboszcza w Wilanowie; to zapewne zadecydowało o wyborze seminarium warszawskiego, a nie lubelskiego, ale czy to również miało wpływ na decyzję o wyborze drogi kapłańskiej?
Motywy wyboru powołania kapłańskiego to sprawa złożona. Znam księży, którzy dali świadectwo, że pewnego dnia usłyszeli tajemniczy głos, jakieś zdanie, czasem tylko słowo i już byli pewni, że to było wezwanie do seminarium duchownego. W moim przypadku było inaczej. Nie byłem nigdy ministrantem, ale zawsze byłem na Mszy Św. i chętnie uczestniczyłem w nabożeństwach, np. wczesnych roratach adwentowych, mimo że do kościoła we Wrzelowcu z mojego rodzinnego Ożarowa było ponad dwa kilometry. Z tego okresu pamiętam bardzo ciekawe lekcje katechezy, które prowadził ks. proboszcz Czesław Bielec (ur. 1934), najpierw w użyczonym na ten cel drewnianym domu, a następnie w wybudowanej przez niego prawie naprzeciw szkoły kaplicy katechetycznej w Kluczkowicach. To był przełom lat 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku. Nikt nie przypuszczał, że katecheza powróci do szkół, a należało zadbać o to, aby dzieci w dobrych warunkach i co najważniejsze blisko szkoły miały możliwość uczestniczenia w lekcjach religii. Pamiętam te dziecięce zabawy wokół kaplicy w oczekiwaniu na przyjazd naszego księdza. W pewnym sensie już w szkole podstawowej zaczęło się przygotowanie do powołania. Miałem uzdolnienia recytatorskie i wokalne, wobec tego nauczyciele chętnie angażowali mnie do występowania w szkolnych przedstawieniach. Pamiętam do dziś arię z Romea i Julii jaką odśpiewałem stojąc pod ukwieconym balkonem zbudowanym z odwróconej do góry nogami ławki szkolnej, w której stała starsza ode mnie koleżanka. Mam we wspomnieniach moje Panie nauczycielki ze Szkoły Podstawowej w Kluczkowicach obecnie noszącej imię Św. Jana Pawła II: Teodorę Jóźwicką, Ewę Adamczyk, moją wychowawczynię Alinę Adamczyk, Annę Ciuba, Helenę Górską, Krystynę Flasińską, Stanisławę Paluch, Annę Madej i moja mamę Marię Bijak. Ciąg dalszy przygotowania do kapłaństwa miał miejsce w Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Opolu Lubelskim, do którego uczęszczałem w latach 1984-88. Moją wychowawczynią była nauczycielka języka rosyjskiego Pani Zofia Galek. Nie do końca rozumiałem dlaczego nasza polonistka śp. Pani Maria Podgórska (+ 2012) włączyła mnie do koła recytatorskiego i jeździła ze mną na wszystkie okoliczne konkursy, a następnie gdy zostałem przewodniczącym samorządu uczniowskiego, była opiekunką tego uczniowskiego gremium. Dziś już wiem, że powoli Bóg przygotowywał mnie na księdza, który przecież jest Sługą Słowa, zarówno w wersji mówionej, śpiewanej, jak i pisanej. Okres licealny był istotnym etapem w kształtowaniu się mojego powołania. Nasz katecheta ks. Bogdan Staszczuk (ur. ......) miał bardzo dobry wpływ na młodzież i cieszył się wśród niej dużym autorytetem. Mimo że w tamtych komunistycznych czasach ksiądz nie miał wstępu do szkoły, de facto to właśnie ks. Bogdan był najbardziej wpływowym nauczycielem. Nikt nie wyobrażał sobie, że rano idąc do szkoły można byłoby nie zajść na chwilę modlitwy do kościoła, a po szkole na katechezę, która odbywała się w salkach dawnego Kolegium Pijarskiego przy kościele w Opolu Lubelskim. Do dziś prawie jak relikwie przechowuję w moim archiwum zeszyt do religii z tamtych lat, zaś na pamiątkę kościoła Wniebowzięcia NMP w Opolu Lubelskim, w którym rodziło się moje powołanie, na awersie chorągwi procesyjnej ufundowanej dla mojej parafii przez Koła różańcowe, znakomite hafciarki z Jasnej Góry – Siostry Westiarki, wyhaftowały wizerunek Matki Bożej Różańcowej z ołtarza głównego opolskiego kościoła. Codziennie rano przed tym obrazem modliłem się. Z naszego licealnego grona „spod ręki" ks. Bogdana wyszło w tych latach kilkunastu księży. Z pewnością nie bez znaczenia był fakt, że co roku w sierpniu, w prowadzonej przez niego grupie nr 11 pielgrzymki pieszej z Lublina na Jasną Górę szło prawie 300 młodych dziewcząt i chłopców. Mimo całodziennego marszu w upale lub deszczu niezwykłą przyciągającą siłę miały aranżowane przez księdza Bogdana wieczorne Apele Jasnogórskie, połączone z modlitwą za Kościół i Ojczyznę oraz śpiewem założonej i prowadzonej przez niego scholi parafialnej. Wszystko to odbywało się pod niesamowitym charyzmatycznym wpływem osobowości Jana Pawła II, który był na ustach wszystkich. Osobnym rozdziałem mojej drogi do kapłaństwa była postać mojego stryja śp. ks. Prałata Bogusława Bijaka (1930-2011). Odkąd pamiętam zawsze był on obecny w życiu naszej rodziny. Mimo zaangażowania w ogólnopolskie sprawy kościelne i patriotyczne bardzo często odwiedzał nasz dom rodzinny. Ożarów to przecież jego miejsce urodzenia i wychowania. Od 12 roku życia każde wakacje spędzałem u niego na probostwie w Wilanowie. Tam nauczyłem się ministrantury. Pomagałem mu w codziennych pracach. Przyglądałem się jak wygląda zwykłe życie i służba kapłańska. Z nim i z jego współpracownikami z Solidarności Rolników Indywidualnych jeździłem co roku na początku września na Dożynki Jasnogórskie, których był on pomysłodawcą i organizatorem. Przez kilka sezonów nawet pracowałem w wybudowanej przez niego przy Kurii Warszawskiej drukarni. W latach 70-tych i 80-tych to było jedno z najprężniejszych wydawnictw kościelnych w Polsce. Masowo na całą Polskę kolportowano stamtąd materiały duszpasterskie, homilie Ojca Świętego Jana Pawła II, kazania ks. Jerzego Popiełuszki, Zapiski Więzienne Księdza Kardynała Wyszyńskiego, czasopisma przeznaczone na potrzeby duszpasterstwa rolników. Wśród nich pojawiały się liczne tzw. podziemne. Między innymi za ten rodzaj działalności mój stryj był prześladowany przez ówczesne komunistyczne władze, czego byłem świadkiem. Gdy w roku 1988 obwieściłem rodzinie, że idę do seminarium duchownego, nikt nie miał wątpliwości, że będzie to Seminarium Warszawskie. Powołanie to dość skomplikowana rzeczywistość. Najtrafniej ujął to Jan Paweł II nadając swojej książce o powołaniu do kapłaństwa tytuł Dar i Tajemnica.
Rodzice ks. dziekana: Maria oraz śp. Jerzy wyróżniali się zdrową pobożnością, zaangażowaniem w życie swojej parafii, gościnnością i życzliwością dla kapłanów. Taka zresztą postawa cechowała Dziadków ks. Pawła z obu stron. Sądzę, że ten "model" wychowania w rodzinie był decydujący w wyborze tej życiowej drogi.
Nie byłoby powołania kapłańskiego, gdyby nie dom rodzinny, przykład życia rodziców i dziadków, ich modlitwa i przetarte ścieżki do kościoła. Zdarzają się oczywiście powołania z rodzin ateistycznych, czasem takie, które rozwijają się wbrew światopoglądowi rodziców. Nie zmienia to jednak faktu, że rodzina rzutuje bardzo na wybór drogi życiowej i na przebieg powołania do kapłaństwa. Ja miałem to szczęście, że w moim domu były sprzyjające warunki i dobre ukierunkowanie. Trudnością było to, że jestem najmłodszym synem. Moi starsi bracia Robert i Wojciech wcześniej wyszli z domu i założyli rodziny, mają po troje dzieci i są już dziadkami. Rodzice nasi zapewne cicho marzyli, że ja jako najmłodszy zostanę przy nich. Kapłaństwo jednak jest pod względem więzi rodzinnych bardzo wymagające nie tylko od księdza, ale też od jego rodziców, braci i sióstr, kuzynów. To są praktyczne i często przykre sprawy, np. obecność, a raczej nieobecność księdza na uroczystościach rodzinnych czy podczas świąt. Gdy wszyscy świętują, my kapłani mamy obowiązki w naszych parafiach. Gdy jest się na jednoosobowej parafii, tak jak w moim przypadku, pojechanie w niedzielę na spotkanie rodzinne jest najczęściej niemożliwe. Wracając do konkretów. Moi rodzice i dziadkowie nie siedzieli w pierwszych ławkach kościelnych, ale zawsze byli wierni Kościołowi i Ojczyźnie, byli ludźmi wiary i modlitwy, kultywowali patriotyzm. Mój ojciec Jerzy Bijak (1937-2008) był jedynym synem Marii i Juliana – rolników mieszkających we wsi Ożarów. Babcia Maria z d. Strawa (1917-2006) pochodziła z Niezdowa, zaś dziadek Julian Bijak (1905-1996) wywodził się z Wierzbicy koło Urzędowa. Była to rodzina trudniąca się obok rolnictwa także kowalstwem. Po nieistniejącej dziś kuźni, która stała w Ożarowie przy drodze ze Wrzelowca do Opola Lubelskiego, zostały tylko pamiątki takie jak miech, kowadło i kilka narzędzi. Dziadek Julian był człowiekiem nadzwyczaj spokojnym, babcia Maria zupełną przeciwnością, bardzo dynamiczną osobowością. Ich dom był w dzieciństwie moim drugim domem. Ojciec Jerzy skończył w Puławach Technikum Weterynaryjne i został wiejskim weterynarzem. Mama Maria urodziła się jako najstarsza córka z rodziców Anny i Jana Figuła z Zemborzyna – wsi w Gminie Solec nad Wisłą. Rodzice mojej mamy byli rolnikami. Zapamiętałem ich jako ludzi bardzo pracowitych. Miałem okazję obserwować ich codzienne życie przebywając u nich co roku w czasie żniw. Dziadek Jan Figuła (1912-1996) miał swoją pasję – był wspaniałym pszczelarzem. Pszczoły chodziły mu po rękach i nigdy go nie żądliły. Prawdopodobnie dlatego, że z nimi rozmawiał. Babcia Anna z d. Figuła (1918-1995) miała talent plastyczny. Przedmioty jakie robiła ze słomy można byłoby umieścić dziś w nie jednym muzeum folklorystycznym. Wieś, w której mieszkali była mi bardzo bliska. W prawie każdym domu sąsiadami byli bliżsi lub dalsi kuzyni. W wakacje zjeżdżały się masowo dzieci i wnuki. Można sobie wyobrazić jak bardzo wspólna praca i zabawa integrowały młode pokolenie. Moja mama, tak jak wiele dziewcząt w okresie powojennym, wyjechała do Myśliborza na Ziemie Odzyskane, aby wykształcić się na nauczycielkę. Chyba cudem nakaz pracy został przekierowany nie na miejscowość na zachodzie Polski, ale na bliższe Starachowice. Moich rodziców pochodzeniowo dzieliła rzeka Wisła. W tamtych latach nie było mostu w Kamieniu. Między ich domami kursowało się łodzią przez Józefów nad Wisłą. Być może dlatego po swoim ślubie, który odbył się 28 października 1961 r. w kościele Św. Trójcy we Wrzelowcu, osiedli się we wspomnianym Józefowie. Mieszkali w służbowym mieszkaniu w budynku lecznicy weterynaryjnej, gdzie pracował ojciec. Mama najpierw uczyła dzieci w szkole w Prawnie, a potem w Józefowie. Po kilku latach kupili we wsi Ożarów pole o powierzchni 2 ha. Własnymi skromnymi siłami zaczęli budować dom i zasadzili sad owocowy. Od rana do popołudnia pracowali zawodowo, zaś wieczorami w gospodarstwie. Mama przez całe życie pracowała jako nauczycielka nauczania początkowego oraz opiekowała się świetlicą najpierw w Elżbiecie, a potem aż do emerytury w Szkole Podstawowej w Kluczkowicach. Ojciec leczył zwierzęta głównie hodowlane w całym terenie opolskim, pracując w lecznicy weterynaryjnej w Opolu Lubelskim. Z tej pozycji tworzył punkt weterynaryjny w Wandalinie. Ich dojrzałe życie było takie jak życie całej Polski „na wiecznym dorobku". To całe powojenne pokolenie dużo dawało z siebie, ale wcale nie skorzystało z owoców swojej pracy. Ojciec należał do rady parafialnej, a mama była animatorką Wspólnoty Betania. W takich warunkach przeżywaliśmy dzieciństwo. Na moim życiowym szlaku były kolejne kościoły. Zostałem ochrzczony w Kościele Św. Mikołaja w Zemborzynie przez księdza Stanisława Zarzyckiego (1941-2002). Pierwszy raz wyspowiadałem się u księdza proboszcza Czesława Bielca, który udzielił mi pierwszej Komunii Świętej w kościele Św. Trójcy we Wrzelowcu. Bierzmował mnie Biskup Ryszard Karpiński (ur. 1935) także we Wrzelowcu.
Już po dwunastu latach kapłaństwa został ksiądz proboszczem, organizatorem nowej parafii i budowniczym kościoła. Czy nie wydawało się to młodemu księdzu doktorantowi zadanie "za wczesne", a może "za duże"? Jaki wpływ na taką decyzję miał Ks. Prałat Bogusław?
Obejmując Parafię Posłania Uczniów Pańskich w czerwcu 2006 roku, zostałem najmłodszym proboszczem w Archidiecezji Warszawskiej. Było to bezpośrednio po zakończeniu czteroletniego stypendium naukowego w Rzymie, gdzie studiowałem archeologię chrześcijańską w Papieskim Instytucje Archeologii Chrześcijańskiej. Skierował mnie tam śp. ks. prymas Józef Glemp w ramach studiów doktoranckich poświęconych prawnej ochronie zabytków, które przez wiele lat realizowałem pełniąc funkcję wikariusza w kolejnych parafiach i których zwieńczeniem była obrona pracy doktorskiej na Wydziale Dziennikarstwa i Politologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ksiądz Prymas powierzył mi funkcję proboszcza i zadanie budowy kościoła ponieważ wiedział, że przez lata byłem bliskim współpracownikiem Księdza Prałata Bogusława Bijaka i wiele nauczyłem się od niego z zakresu budownictwa sakralnego. Duszpasterstwo też nie było mi obce. Przez pierwsze 8 lat kapłaństwa uczyłem się duszpasterzowania jako wikariusz u tak zasłużonych i wspaniałych proboszczów, jak: ks. prałat Tadeusz Kowalik (ur. 1943) – proboszcz Parafia Matki Bożej Anielskiej w Skolimowie w latach 1982-2006, wcześniej wieloletni administrator Seminarium Duchownego w Warszawie; ks. prałat Bogusław Bijak (1930-2011) – w latach 1967-1990 Notariusz i Dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Kurii Warszawskiej oraz proboszcz Parafia Św. Anny w Wilanowie w latach 1980-2005; ks. kanonik Henryk Michalak (ur. 1945) - twórca i proboszcz Parafii Św. Rafała i Alberta w Warszawie w latach 1983-2005, gorliwy duszpasterz, kaznodzieja i patriota oraz ks. infułat Jerzy Zalewski (ur. 1931) – proboszcz Katedry Św. Jana Chrzciciela w Warszawie w latach 1980-2002, wykładowca liturgiki oraz główny liturgista Kardynała Prymasa Stefana Wyszyńskiego oraz Kardynała Prymasa Józefa Glempa. Po ludzku obawiałem się tego wyzwania i nie byłem pewien czy podołam. Rezonowały w moich uszach słowa przestrogi Jezusowej: „Ten człowiek zaczął budować i nie skończył" (Łk 14, 30). Ukojenie i pewność przychodziły jednak w słowach psalmu 127: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą" (Ps 127, 1). Wiedziałem również, że trudno będzie łączyć przyjęte obowiązki z moim pierwotnym zamiłowaniem do pracy naukowej, które zaszczepili we mnie dwaj wielcy uczeni: śp. profesor Jan Pruszyński (1941-2008) z Polskiej Akademii Nauk – prawnik, znakomity znawca dziedzictwa kultury Polski oraz specjalista z zakresu prawnej ochrony zabytków oraz wybitny polski politolog śp. profesor Andrzej Chodubski (1950-2011) z Uniwersytetu Gdańskiego. Próbowałem pogodzić duszpasterstwo z nauką i podjąłem pracę jako adiunkt w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Warszawie, gdzie wykładałem politologię. Jednakże szybko się zorientowałem, że wspólnota parafialna jest priorytetem. Pracy naukowej nie porzuciłem, choć na obecnym etapie mojego życia wyraża się ona głównie w prowadzeniu badań i publikowaniu artykułów poświęconych prawnym aspektom ochrony zabytków. Ks. Prałat Bogusław Bijak był wizjonerem. Miał szczególną zdolność przewidywania. Wyraziło się to między innymi w jego trosce o rozwój struktury kościelnej w urbanizującym się Wilanowie. Przecież zlokalizowanie Świątyni Opatrzności Bożej na ówczesnych polach wilanowskich, które były jedną wielką łąką podwarszawską to jego pomysł. Dziś tam jest ogromne kilkunastotysięczne osiedle domów wielorodzinnych i tętniąca życiem religijnym parafia. Podobnie było też z Parafią Posłania Uczniów Pańskich. Pomysł stworzenia tego ośrodka duszpasterskiego pojawił się już na początku lat 80-tych i był związany z II pielgrzymką Jana Pawła II do Polski (1983 r.), a zwłaszcza z pełnym troski o losy Ojczyzny Jego spotkaniem z rolnikami. Cały późniejszy proces przygotowania do uruchomienia parafii to zasługa księdza prałata. Mogę zatem powiedzieć, że konsekwentnie stawałem się kontynuatorem zamierzeń stryja. Życie to sztuka dokonywania wyborów. Czas pokazuje, że były właściwe.
Parafia w Kępie Zawadowskiej koło Wilanowa ma tytuł Posłania Uczniów Pańskich, prawie identyczny z tytułem parafii w Chełmie Lubelskim - Rozesłania Świętych Apostołów, gdzie w latach 1978 -85 byłem wikariuszem. Zarówno ja, jak i koledzy mieliśmy wrażenie, że parafianie nie bardzo rozumieli ten tytuł. A jak wasi parafianie przyjęli ten tytuł?
Mimo podobieństwa obydwa wezwania odnoszą się do zupełnie innych wydarzeń ewangelicznych. Tak bliski sercu księdza kanonika chełmski kościół Rozesłania Świętych Apostołów to świątynia sięgająca swoimi korzeniami XV wieku. Pierwotny nieistniejący dziś drewniany kościół został ufundowany przez króla Władysława Jagiełłę, jako podziękowanie za udział zastępów rycerskich z ziemi chełmskiej w zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem w 1410 r. Taki tytuł nadano mu, ponieważ bitwa ta odbyła się 15 lipca, w dniu w którym obchodzono do czasu Soboru Trydenckiego Święto Rozesłania 12 Apostołów (łać. Divissio Apostolorum). Nota bene to właśnie wstawiennictwu 12 Apostołów zawdzięczano to zwycięstwo. Zatem wezwanie kościoła w Chełmie odnosi się do wydarzenia opisanego w Ewangelii Św. Marka (6, 7-12). Czym innym jest Posłanie Uczniów Pańskich. To wydarzenie powołania przez Jezusa 72 bezimiennych uczniów i posłania ich po dwóch do pracy ewangelizacyjnej zostało opisane w 10 rozdziale Ewangelii według Św. Łukasza (Łk 10,1). Z tego co wiem, nie ma na świecie drugiej takiej parafii, która miałaby za patronów 72 Świętych Uczniów Pańskich, a przecież to wezwanie znajduje się w starych wersjach Litanii do Wszystkich Świętych. Pomysłodawcą tego tytułu, jak również inicjatorem stworzenia parafii i budowy kościoła oraz jego współfundatorem był ks. prałat Bogusław Bijak. Gdy w latach 70-tych ubiegłego wieku budował jeden z pierwszych w Polsce ośrodków rekolekcyjnych dla młodzieży w Magdalence pod Warszawą, ustanowił patronami tamtejszej kaplicy owych bezimiennych Uczniów Pańskich, a następnie jako proboszcz w Wilanowie od lat 80tych zabiegał o utworzenie parafii na Kępie Zawadowskiej. W tym celu zakupił grunt i przekonał Księdza Prymasa Józefa Glempa o konieczności utworzenia parafii. Początkowo wezwanie to budziło pewne zdziwienie zarówno u osób świeckich, jak i duchownych, szybko jednak zakorzeniło się w świadomości członków Kościoła. Stało się niejako synonimem Nowej Ewangelizacji podejmowanej z inspiracji Jana Pawła II. Obecnie, gdy coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z konieczności ewangelizowania społeczeństwa polskiego, odniesienie do 72 Uczniów Pana Jezusa staje się zachętą nie tylko dla duchownych, ale przede wszystkim dla świeckich do apostołowania.
Podczas jednej parafialnej pielgrzymki (24.09.2007r) odwiedziliśmy Kępę Zawadowską, która liczyła nieco ponad rok istnienia, jeszcze nie było dokumentacji i planów budowy kościoła. Obecnie, po trzynastu latach, można na parafialnej stronie internetowej zobaczyć piękny kościół, zagospodarowane otoczenie i dowiedzieć się o pulsującym życiu duszpasterskim waszej parafii. Oczywiście jest jeszcze wiele do zrobienia wewnątrz świątyni. Proszę o "garść" informacji.
Te odwiedziny były dla mnie miłym zaskoczeniem. We wdzięcznej pamięci mam również to, że pielgrzymi złożyli wtedy jedną z pierwszych ofiar na budowę kościoła. W miejscu gdzie dziś stoi już kościół i budynek parafialny była łąka, zaś obok świeżo oddana do użytku tymczasowa kaplica. Nieopodal wraz z parafianami tworzyliśmy przystań rowerową – rodzaj parku sakralnego z kapliczką poświęconą Św. Józefowi oraz Ścieżkami Jana Pawła II. To był sam początek istnienia parafii. Było nas wtedy: 1 proboszcz i 850 parafian, z czego wielu jeszcze nie przekonanych co do potrzeby tej inwestycji. Pierwsza wizyta kolędowa nie napajała optymizmem. Niektórzy z mieszkańców stawiali retoryczne pytanie: „A kto tam księdzu będzie chodził do tego kościoła?". Łatwo więc zrozumieć, że pielgrzymka proboszcza i mieszkańców z mojej rodzinnej parafii była opatrznościowa. Pomyślałem wówczas, że należałoby w jakiś sposób upamiętnić w planowanym kościele naszą rodzinną parafię. Tak się stało. W płycie upamiętniającej wmurowanie kamienia węgielnego datowanej na 14 czerwca 2014 r. obok trzech kościołów macierzystych, z których wyłoniła się Parafia Posłania Uczniów Pańskich, umieściłem także wizerunek przedstawiający kościół Św. Trójcy we Wrzelowcu. Dziś z perspektywy 13 lat można powiedzieć, że dzięki Bogu i ludziom udało się. Parafia liczy obecnie prawie 1600 mieszkańców i rozwija się. Nasza okolica staje się bardzo modna i poręczna. Stosunkowo szybko można dojechać do centrum Warszawy. Miejscowy plan zagospodarowania pozwala na budowanie tylko domów jednorodzinnych, dlatego też parafian przybywa nam bardzo powoli, co wpływa na wydłużenie się całego procesu wykańczania kościoła. Według mnie w tworzeniu parafii i budowaniu kościołów najważniejsze jest uszanowanie prawa rozwoju. Tworzymy nie tylko materialny kościół, ale przed wszystkim Kościół wspólnotowy. To co było dobrym owocem pierwszych lat, to z pewnością wypracowanie projektu kościoła i zespołu budynków, a następnie kilkuletni proces budowy. Mamy obecnie kościół w stanie surowym, zamknięty drzwiami i oknami oraz pokryty szlachetną blachą ze stylową wieżyczką na szczycie zwieńczoną krzyżem. Ponadto udało się utwardzić trakty komunikacyjne, co w naszym podmokłym nadwiślańskim terenie było nieodzowne. W czasie budowy nie wydarzyły się poważniejsze nieszczęścia, mimo że zmartwień było bardzo wiele. Jesteśmy w dobrej relacji z firmami, z którymi współpracowaliśmy. Budowniczowie są dumni z tego, że uczestniczyli w budowie Domu Bożego. Obecnie wypracowujemy projekt wnętrza świątyni, który zgodnie z przepisami musi być zatwierdzony przez Kurię Diecezjalną i powoli przystępujemy do prac wykończeniowych. Jest ich bardzo wiele: prąd, oświetlenie, ogrzewanie, wentylacja, instalacje przeciwpożarowe, nagłośnienie. Dopiero potem tynkowanie oraz budowa posadzki i sufitu, co dopiero pozwoli na użytkowanie kościoła. To wszystko cieszy parafian, ofiarodawców i gości, niemniej jeszcze długa droga do rozpoczęcia życia modlitewnego w nowym kościele. Mnie jednak najbardziej cieszy to, że udało się od samego początku zintegrować naszą społeczność wokół parafii, że w skromnej kaplicy tętni życie modlitewne i wspólnotowe, że ludzie lubią tu przychodzić na Mszę Św. i chętnie się włączają w życie parafialne.
Mój "wywiad" związany jest z przygotowywaną przeze mnie książką o Parafii Kluczkowice - Wrzelowiec z dwudziestoletniego mojego "proboszczowania". Głównym źródłem tej pozycji jest szczegółowa kronika, którą wówczas prowadziłem. Aby jednak nie wyszedł z tego "panegiryk" Ks. T. K1eja o sobie, proszę o wypowiedzi i duchownych i świeckich związanych z tą parafią. Prosząc o taką wypowiedź Księdza Dziekana, będę wdzięczny nie tylko za "pochwały" (zostawmy to Panu Bogu), ale również o zauważone niedociągnięcia zarówno nas duszpasterzy, jak i świeckich współpracowników.
Historię trzeba spisywać i powinni to robić naoczni świadkowie wydarzeń. Ksiądz kanonik na przełomie tysiącleci był przez 20 lat proboszczem mojej rodzinnej parafii. Nie był jedynie obserwatorem przemian i ich kronikarzem, ale przede wszystkim ich twórcą i protagonistą. Po wielu latach rzetelnej i cichej pracy duszpasterskiej i konserwatorskiej, bo przecież kościół księdzu powierzony to znaczący zabytek na mapie dziedzictwa sakralnego i kulturowego Lubelszczyzny, nie powiedział ksiądz jeszcze ostatniego słowa cytując Św. Pawła Apostoła: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem". Bieg się nie skończył. On trwa. W takiej perspektywie postrzegam inicjatywę napisania i wydania książki o Parafii Kluczkowice we Wrzelowcu. Swoją inicjatywą sprowokował ksiądz swego rodzaju dyskusję na temat naszej wspólnej przeszłości i naszych korzeni. Dla mnie ma to znaczenie osobiste, ponieważ mogłem dokonać pewnego rodzaju podsumowania 50 lat życia i 25 lat kapłaństwa. Tak jak w każdym zdaniu mojej wypowiedzi kryje się cały bagaż doświadczeń trudnych do wypowiedzenia, tak w każdym zdaniu książki księdza kanonika jest ukryte dużo więcej niż zdołałoby się ująć słowami. Ksiądz kanonik przyszedł do Wrzelowca wtedy, gdy ja wyszedłem ze Wrzelowca. Wyminęliśmy się, ale łączność, wieź, współpraca były i są do dziś żywe. W tej historii nie sposób nie zauważyć przede wszystkim Człowieka, Chrześcijanina i Kapłana. Dlatego czuję wewnętrzny imperatyw, aby przede wszystkim podziękować księdzu kanonikowi za to, że przed dwudziestu pięciu laty zorganizował mi uroczystą Msze Św. prymicyjną i wraz z całą wspólnotą parafialną posłał mnie na drogę życia kapłańskiego, że towarzyszył mi przez te lata, mimo że byłem daleko i w innej diecezji, za zaproszenia i gościnność oraz modlitwę. Bardzo cenię sobie, że dla moich rodziców był ksiądz troskliwym duszpasterzem, koił ich rodzicielskie niepokoje i wraz z nimi tworzył wspólnotę kościelną. W mojej wdzięcznej pamięci pozostanie troska jaką okazał ksiądz mojemu ojcu w jego śmiertelnej chorobie oraz zorganizowanie tak uroczystego pogrzebu, a także dobroć okazana mamie w pierwszych latach jej wdowieństwa.
(*)Wywiad został opublikowany w książce księdza Tadeusza Kleja pt. Parafia Św. Trójcy w Kluczkowicach w latach 1993 – 2013. Życie religijne i prace gospodarcze, wydanej przez Gminę Opole Lubelskie w 2019 roku, s. 120-126.